Zygmunt Białas Zygmunt Białas
4323
BLOG

FYM o roli dziennikarzy w kreowaniu "katastrofy smoleńskiej"

Zygmunt Białas Zygmunt Białas Polityka Obserwuj notkę 92

 

Doktor Paweł Przywara, znany Czytelnikom jako Free Your Mind  (FYM) jest uznanym i popularnym blogerem piszącym swe teksty w portalach:  salon24.pl,  polis2008.pl oraz blogspot.com. Od ponad trzech lat zajmuje się badaniem przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej. Temu niebywałemu wydarzeniu poświęcił swą książkę pt. "Czerwona strona Księżyca" (CSK).

Postawiłem Autorowi CSK osiem pytań, na które otrzymałem wyczerpujące odpowiedzi. Całość wywiadu znajdzie Czytelnik w: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/06/Z.-Bia%C5%82as-vs-FYM-cz.3-wersja-do-druku.pdf   Tu publikuję odpowiedzi dr. P. Przywary na pierwsze dwa pytania, dotyczące roli dziennikarzy i mediów w kreowaniu "katastrofy smoleńskiej".                                             

 

Zygmunt Białas: Pisze Pan o tragedii smoleńskiej w swej notce "Frołow" http://freeyourmind.salon24.pl/460465,frolow  "Niezwykła 'katastrofa', której nie zdołano złapaćw obiektyw ani w momencie jej zachodzenia, ani też chwilę potem". Gdzie byli więc liczni polscy dziennikarze, którzy przylecieli do Smoleńska w celu przekazania nam informacji o powitaniu Prezydenta RP i pozostałych Delegatów?

 

FYM:   Wyjątkowo celne pytanie na początek naszych „smoleńskich medytacji". Jak zaś z takimi pytaniami bywa, odpowiedź jest bardzo skomplikowana:). Tytułem wstępu do naszej rozmowy poczyniłbym kilka rozróżnień, o których powinniśmy pamiętać, wchodząc w sferę wydarzeń z 10-04. Po pierwsze, czym innym jest pewien zbiór zachowań zanim doszło do tragedii Delegatów (tj. kiedy 1. część osób w ogóle nie wiedziała, że może do tragedii dojść, a 2. część, która wiedziała, mogła np. mieć nadzieję, że do niej nie dojdzie, zaś jakaś 3. część była przygotowana na „koniec pewnego świata") - a czym innym zbiór zachowań po niej (dotyczy to rozróżnienie nie tylko ludzi mediów). Po drugie, mamy do czynienia z odrębnymi grupami świadków: urzędnicy, reporterzy, operatorzy filmowi, przypadkowe osoby, funkcjonariusze specsłużb, wojskowi, smoleńskie leśne dziadki etc. Każdą z tych grup należy traktować oddzielnie, także podczas analizy zeznań (może być tak, że ktoś jest przedstawicielem paru grup świadków naraz - np. kimś pracującym i w mediach, i w specsłużbach - wtedy sprawy takiej analizy się nieco komplikują). Nawet bowiem, jeśli ktoś kłamie, a z kłamstwami mamy do czynienia w wielu relacjach świadków z 10-04, to „kłamstwo ma różne oblicza". Ktoś może kłamać, by ukryć swój lub czyjś udział w zbrodni, czyli może zasłaniać się (lub osłaniać kogoś) nieprawdą, konfabulacją etc. Ktoś może jednak kłamać, by kogoś/coś chronić z dobrej woli (tak jak się kłamało za czasów okupacji, by nie wydać kogoś). Ktoś może kłamać po to, by mieć „święty spokój" lub dlatego, że dostał za to pieniądze (w ZSRR choćby w celu zakłamywania Katynia działali etatowi „łże-świadkowie"). Ktoś wreszcie, nie mogąc z jakichś względów wyjawić prawdy, może kłamać dlatego, by na coś zwrócić uwagę - tzn. może konstruować sprzeczne wewnętrznie zeznania, by sprawą interesowano się coraz bardziej i dokładniej, i by do prawdy się dokopano.

 

Po trzecie, skoro już weszliśmy w obszar okłamywania/oszukiwania/poświadczania nieprawdy itp.,jedną z metod dezinformacji, jaką zastosowano po „ogłoszeniu katastrofy", a która to metoda funkcjonuje w wielu środkach masowego przekazu do dziś, jest przedstawianie pogłoski jakoprawdy - i vice versa, tj. przedstawianie prawdy jako pogłoski, plotki lub nawet fałszu. Innymi słowy, z fikcji konstruuje się „fakt" (ściślej: faktoid), ale też zachodzi proces odwrotny: fakt zamieniany jest w fikcję. W ten sposób, tą wyrafinowaną metodą, prawdę osłabia się plotką; świadomie i z premedytacją. Stosuje się taką taktykę, by prawdy po prostu nie szukano, by odwieść kogoś od poszukiwania prawdy - ewentualnie, by ktoś, nawet szukając prawdy, nie był w stanie jej odróżnić od fałszu, kłamstwa, zmyślenia lub dezy.

 

Nawet wśród pogłosek tworzy się w „przekazie smoleńskim" pewne dystynkcje: część pogłosek traktuje się jako „bliskie prawdzie", a część jako „dalekie od prawdy" - choć kryterium tego podziału stosowanego w środkach masowego przekazu pozostaje nieznane. Pogłoska, że 10 Kwietnia „prezydencki samolot zawadził o maszt radiolatarni" okazuje się z biegiem czasu „daleka od prawdy" (choć zrazu nawet wizualizacje z „masztem" były); pogłoska, że „samolot zawadził o drzewo" - „bliska prawdy". Czy „fakt" uderzenia w drzewo „prezydenckiego samolotu" został zarejestrowany na materiale wideo? Nie, ale jakiś leśny dziadek to dziennikarzom potwierdza, machając grabiami przed kamerą, bo „widział wszystko ze szczegółami na własne oczy" w gęstej jak mleko mgle - i to wystarcza do potraktowania danej pogłoski już jako „informacji zweryfikowanej". Pogłoską miało się okazać, że „cztery razy podchodził do lądowania" (wizualizacje w Fakcie z 10-04i 11-04); prawdą miało być, że „raz podszedł do lądowania" - choć z ustaleniem dokładnej godziny samej „katastrofy", jak i „katastrofalnego podejścia" były przez długi czas spore problemy.

 

Pozwoli Pan teraz, że nieco ułatwię sobie zadanie związane z odpowiadaniem na Pańskie pytanie„gdzie byli dziennikarze" i spróbuję na podstawie dostępnych świadectw postawić pewną hipotezę, wokół której starałem się ostatnio zebrać trochę dodatkowych danych potwierdzających i zamieścić je w tekstach typu  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/2-listy-2-samolotyFYM.pdf, Arytmetyka  smoleńska  http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/AS-FYM.pdf, Wizja  lokalna http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uplo/2013//FYMWL1.pdf,        http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/05/FYM-WL-21.pdf).   Hipoteza ta może tłumaczyć zagadkowość zachowań właśnie dziennikarzy (stanowiących i świadków, i zarazem  „kreatorów" obrazu zdarzenia).

 

W przypadku ludzi mediów mamy podwójny blackout - warszawski (EPWA) ismoleński (XUBS) - jak też sporą „amnezję posmoleńską" i niechęć do dzielenia się wspomnieniami z 10-04 (tudzież popadanie w zdenerwowanie, gdy ktoś danemu dziennikarzowi stawia pytania związane z jego dotarciem do Smoleńska i przebywaniem na miejscu). Czytał Pan jakieś spisane wspomnienia np. K. Resiaka, M. Osieckiego (z medialnej obsługi Prezydenta) lub np. P. Żukowicza z TV Trwam (ponoć pasażera „Wosztyla")? To tylko takie pierwsze z brzegu przykłady, lecz warte zapamiętania, gdyż część osób „zapadła się pod ziemię" po 10-04. Inna „postać smoleńska", jak np. P. Zychowicz, o którym C. Gmyz powiedział kiedyś (już po „aferze trotylowej"), że przyleciał jakiem, zajęła się przezornie historyczną tematyką II wojny światowej, ale już  niekoniecznie historią 10 Kwietnia i historią swojego pobytu w Smoleńsku owego dnia. Przy okazji, A. Kołacz z KP, która miała przylecieć „Wosztylem" z żurnalistami, nie pojawiła się choćby w legendarnym filmie Mgła, który pokazywał cały zastęp prezydenckich akustyków - i też jakby obszernych wspomnień nie opublikowała.

 

Oczywiście, formułując hipotezę dotyczącą ludzi mediów, podążam śladem rozmaitych intuicji innych blogerów, jak np. arturba (http://arturb.salon24.pl/250027,bo-tu-juz-jest-delegacjahttp://arturb.salon24.pl/280717,bo-tu-juz-jest-delegacja-2) - zresztą kwestia tego, czy  dziennikarze zabrali się 10 Kwietnia, że tak powiem, „na raz", była w blogosferze tak czy tak dyskutowana, gdy tylko ujawniły się rozbieżności w relacjach właśnie dziennikarzy co do pogody na docelowym lotnisku (XUBS), przechyłów iła usiłującego przyziemiać itp. Nie wchodząc w szczegóły - jedni „uczestnicy lotu PLF 031" głosili, że nie było mgły na Siewiernym - inni mówili, że była. Dla kogoś ił-76 się przechylił na prawo nad płytą lotniska  XUBS, dla kogoś innego na lewo itp., a mieli stać ponoć w jednym miejscu (por. Misja specjalna z 5 maja 2010:http://vod.tvp.pl/audycje/publicystyka/misja-specjalna/wideo/05052010/1697595: od 5'42'');  por. też dziwne relacje dziennikarzy w Misji spec. z 28-04-2010  http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837).  Jedni twierdzili, że ił przeleciał „metr nad pasem", inni z kolei, że ruski transportowiec przeleciał bardzo wysoko: "Usłyszeliśmy huk, widzieliśmy bardzo duży transportowy samolot rosyjski. I on najwyraźniej zrezygnował z lądowania, bo był bardzowysoko nad pasem - przeleciał nad pasem, poleciał dalej i wzniósł się w górę" (http://freeyourmind.salon24.pl/325546,po-odlocie-ila-76). Czy mówili o tym samym statku powietrznym w tej samej chwili? Mało kto się tym przejmował w środowisku „dziennikarzy śledczych" (rządowych i antyrządowych).

Oficjalna opowieść o żurnalistach i ich wylocie z Warszawy do Smoleńska, każe nam wierzyć, iż wszyscy oni udali się do Smoleńska „Wosztylem" z blisko półgodzinnym opóźnieniem (w stosunku do planowanej godziny 5.00 pol. czasu, o której mieli wylatywać... tupolewem). Przypomnę fragment słynnego posta red. P. Świądra (z 14-04-2010):

 

"Była sobota, blady świt, a właściwie jeszcze ciemno. Musiałem wstać o 3 rano, by przed 4 znaleźć się na lotnisku. Nasz samolot miał odlecieć o 5 rano. Rzadko mam okazję towarzyszyć Prezydentowi w czasie oficjalnych wizyt, tym razem, na wyjazd do Katynia zgłosiłem się na ochotnika. Dopiero na Okęciu okazało się, że dziennikarze mają lecieć Jakiem, a dopiero godzinę po nas wystartuje Tupolew. OK - pomyślałem, widocznie zabrakło dla nas miejsca w "Tutce".  (http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie- powrotu-do-polski,nId,272706).

 

Nie trzeba wielkich intelektualnych zdolności, by pojąć, iż dziennikarze sądzili (i byli przygotowani na to), że 10-04-2010 o 5. rano wybierają się w podróż z Prezydentem statkiem  specjalnym Tu-154M. Z tego też względu na EPWA przybywali jeszcze późną nocą 10 Kwietnia  (wschód słońca miał być o 5.51). Do dziś nie wiadomo, skąd taka informacja (o bardzo wczesnym wylocie „prezydenckiego tupolewa") do nich dotarła i kto coś takiego ustalił - wiemy jednak, że nie tylko dziennikarze mieli się stawiać na Okęcie jeszcze przed świtem 10 Kwietnia (http://prawo.rp.pl/artykul/466762.html):- Staszek [Mikke - przyp. F.Y.M.] mówił, że leci samolotem o bardzo wczesnej godzinie, o 3 lub 4 rano - wspomina jego przyjaciółka, mecenas Ewa Stawicka. Z kolei z oficjalnej narracji wiemy, że (pierwotnie, oficjalnie) wylot PLF 101 był zaplanowany na godz. 6.30, potem przesunięto go, ponoć na wniosek KP, na 7-mą rano, a potem „spóźnił się Prezydent" i w ostateczności wyleciano tupolewem dopiero o 7.27 pol. czasu (choć były i wersje z „późniejszym" startem, bo o 7:54  (Prognoza pogody z lotniska Siewiernyj  przyszła o  godzinie 8.20, przekazana była na COP o 8.22, start samolotu był o 7.54.http://fakty.interia.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje/przyczyny-tragedii/news-czaban-wykluczam-by-prezydent-kazal-ladowac,nId,879886).

 

I tu pierwsza „zagwozdka". Jeśli planową godziną wylotu była 7.00 (tak nam np. opowiada historię okęcką przed ZP T. Szczegielniak http://freeyourmind.salon24.pl/398929,tajemnice-okecia-2), to czemu dziennikarze nie byli o tym z wyprzedzeniem poinformowani i tłukli się na stołeczne lotnisko tak wcześnie - bo jak Świąder na 4-tą - przekonani, że lecą z Prezydentem? To kwestia wysłania „zbiorczego" maila lub SMS-a do samych zainteresowanych lub do ich  macierzystych redakcji. Czemu powiedziano by żurnalistom już na Okęciu, że odlot „prezydenckiego tupolewa" jest „godzinę później" (po jaku-40, co miał lecieć o 5-tej), czyli o 6 rano? Gdyby i tego było mało, to te redakcje (jak widzimy po przeróżnych „feedbackach" na „wieść o problemach z lądowaniem/awarii tupolewa" (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html)),  jak też przyjaciele i rodziny dziennikarzy, są zrazu przekonani 10 Kwietnia, że   i  dziennikarzom coś się stało (po „informacji o katastrofie" część osób będzie przekonanych, że zginęli też dziennikarze).

 

Kolejna zagwozdka: nikt z dziennikarzy nie zawiadomił swojej redakcji o „zmianie  planów", tj. o przesiadce do jaka-40? Nawet przed odlotem porannym z EPWA był na to czas - w ostateczności można było poinformować (bliskich, znajomych w Polsce) o tych zmianach już po bezpiecznym wylądowaniu. W TVP Info zaś 10 Kwietnia S. Siezieniewski, prowadząc program na żywo koło godz. 9.30, więc niedługo po ogłoszonych na tej antenie pierwszych wieściach z problemami „prezydenckiego samolotu", łączy się (telefonicznie) z W. Cegielskim, mówiąc widzom, że reporter był na pokładzie samolotu - i dopiero w trakcie rozmowy okazuje się, że Cegielski „nie był" (http://freeyourmind.salon24.pl/318082,wokol-zeznan-bahra) (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/296019,ukladanka).  Przynajmniej nie na pokładzie tego„samolotu, który uległ katastrofie", jak się domyślamy. Cegielski z kolegami nie miał ani chwili czasu, by przekazać redakcji wiadomość o wylądowaniu, skoro na XUBS „Wosztyl" miał (wg ofic. danych) przyziemić już o 7.15 pol. czasu, czyli dobre 2 godziny wcześniej (w stosunku do połączenia na antenie z Siezieniewskim)?

 

Wróćmy na Okęcie 10-04, do godzin sprzed świtu. Wejdźmy w skórę takiego dziennikarza. Miał lecieć z Prezydentem, może nawet przygotował się na jakiś wywiad z L. Kaczyńskim lub z którymś z innych VIP-ów. Nagle się dowiaduje, że nic z tego, leci starym jakiem-40. Czy w swej (zrozumiałej irytacji) nie podzieliłby się taką informacją z redakcją, znajomymi, przyjaciółmi, rodziną? Na zasadzie wysłania z lotniska komunikatu: „niezłe jaja, zamiast tupolewem, zabieramy się do Smoleńska „jaczkiem" - wszystko się poprzestawiało". Jedni żurnaliści powiadają, że nie zmieścili się do tupolewa, gdyż tylu było ludzi w delegacji - inni zaś, jak red. M. Wojciechowski - dlatego, że wieńce musiały polecieć tupolewem rozmieszczone w 20 rzędach w ogonie samolotu

(http://www.svoboda.org/content/article/2034647.html); (por. też 

http://clouds.salon24.pl/495886,w-tupolewie-nie-moglo-starczyc-miejsc-dla-wszystkich oraz dyskusję pod postem: http://freeyourmind.salon24.pl/511543,biale-plamy-smolenskie2 ,zwłaszcza komentarz A-Tema na temat transportowania tychże wieńców:

http://freeyourmind.salon24.pl/510465,bilingi-i-nie-tylko#comment_7730540). Wieńce  to kolejna „smoleńska" zagadka. Najpierw mają być na EPWA w tupolewie (relacja Wojciechowskiego), potem zaś znajdują się w Katyniu. Wychodziłoby na to, że wieńce docierają, ale nie osoby, które miały z nimi lecieć - te bowiem „giną w katastrofie".

 

A co zastanawiającego się dzieje „po katastrofie"? Np. przywoływany już wyżej Świąder cytuje w swej relacji sporą ilość SMS-ów, które dostał od osób przekonanych, że zginął, a uradowanych, że żyje, gdy jego głos 10 Kwietnia zabrzmiał na antenie RMF-u (http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706).   Z kolei J. Kubraka z Faktu dopytuje żona (jak on sam pisze nazajutrz po tragedii), czy on na pewno  żyje, choć nie tylko miał jej wysłać sms-a po wylądowaniu jakiem-40, ale nawet już w piątek miał wiedzieć, że nie leci  tupolewem   (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/05/FYM-WL-21.pdf, s. 48).  No więc miał wiedzieć, czy też „wiedział" już „po katastrofie"? W przypadku Kubraka nawet jego szefowa dzwoni ze łzami 10 Kwietnia, ciesząc się, że dziennikarz żyje. Gdyby tego było mało, jak Pan sobie obejrzy film Poranek T. Sekielskiego  (opowiadający o tym, jak to rządowa telewizja TVN24 biedziła się straszliwie nad upublicznieniem newsa o „katastrofie"), to pojawi się tam relacja ówczesnego szefa reporterów J. Durlika, który zrazu był przekonany, że na tym pokładzie był także Janek (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/05/FYM-WL-21.pdf, s. 56), choć dalibóg J. Mróz miał polecieć z EPWA po piątej „Wosztylem", a nie o godz. 7.27 „Protasiukiem".

 

I teraz mogę przejść do odpowiedzi na Pańskie pytanie „gdzie byli dziennikarze" - za pomocą... pytania, które ja bym postawił: skąd możemy mieć pewność, że wszyscy  dziennikarze/ludzie z obsługi medialnej polecieli jakiem-40 b/n 044? Pomijam tych, co mieli być w Smoleńsku od dłuższego już czasu, pozostając np. od 7 kwietnia 2010, jeśli nie od paru dni wcześniej, w hotelu Nowyj, choć i z tymi świadkami pojawia się problem - np. P. Prus z TVP w linkowanej już wyżej Misji specjalnej z 28-04-2010 twierdzi, że oni przez ten cały czas pomieszkiwania w tymże hotelu usytuowanym tuż przy XUBS, nie widzieli żadnych lądowań, a więc nie mieli pojęcia, że   tam funkcjonuje jakieś lotnisko (por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/lotnisko-2.html).  Brzmi to wyznanie Prusa ("Nie było żadnego śladu, który mógłby wskazywać, że to jest lotnisko") tak nieprawdopodobnie, że trudno je traktować serio w kontekście rządowych uroczystości z 7-04-2010 i ówczesnych przylotów (także grupy dziennikarzy) na XUBS (por.  http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837).

 

W opublikowanym kiedyś w tzw. Białej Księdze ZP jednym z nielicznych dokumentów pochodzących z prezydenckiej kancelarii, mailu K. Doraczyńskiej z planowanym podziałem dziennikarzy, czytamy, iż połowa z nich miała 10 Kwietnia polecieć jakiem, a połowa tupolewem  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2011/12/mail-KDoraczynskiej.png).  Może więc historia z „upakowaniem" na EPWA  (przed świtem) wszystkich ludzi mediów do „Wosztyla", a dojazdem reszty dziennikarzy innymi środkami lokomocji, jest kolejną miejską legendą, którą wytworzono, by coś skrupulatnie ukryć? Co? Przede wszystkim inny niż oficjalny scenariusz  tego, co się miało dziać 10 Kwietnia i co do pewnego momentu się zapewne działo. Po drugie, ukryć nieco większą liczbę samolotów, które mogły wylecieć 10-04 z EPWA.

 

Dlaczego miano by coś takiego ukrywać? Z oczywistych względów - oficjalna opowieść o 10-04 sprowadza kwestię lotów specjalnych do Smoleńska/Katynia do historii  „Wosztyla" i „Protasiuka". Gdy nocą z 10 na 11 kwietnia 2010 o. T. Rydzyk pyta wracającego pociągiem A. Macierewicza o to, o co zresztą wielu Polaków jeszcze tego samego, tragicznego dnia, pytało, tj. jak to możliwe, by tak wiele znakomitości znalazło się na pokładzie jednego tupolewa: Panie ministrze, ale jak to sięstało, że właśnie wszyscy - Prezydent z Małżonką, ministrowie, cała generalicja, Dowódcy (...),wszyscy razem i ordynariusz polowy (...) jak to się stało, że lecieli jednym samolotem? (...) Kto, kto tak (...) wyreżyserował to?  (http://freeyourmind.salon24.pl/421550,problem-filmu-z-upadkiem-samolotu), to Macierewicz odpowiada po jakimś czasie (najpierw wszak rozmowa się „urywa"): "W istocie Prezydent mógł wybłagać co najwyżej jeden samolot i tak było właśnie w tym wypadku, dlatego wszyscy znaleźli się w tym jednym samolocie, że to było jedyne, co Kancelaria Prezydenta otrzymała od rządu. Tak się zemściły te zachowania, które mieliśmy - straszliwie się zemściły - z którymi mieliśmy do czynienia".

 

Jeśliby więc nagle okazało się prawdą to, co powiedział 10 Kwietnia operator Polsat News (pasażer PLF 031, wg  ofic. danych), że   był   jeszcze jeden samolot 

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html) oprócz „Wosztyla" i „Protasiuka" - i co gorsza, nie byłby to nawet jak-40, lecz np. jakiś tupolew  (tzw. „mała tutka", by odwołać się do nomenklatury użytej w „stenogramach" szympansów z XUBS; http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html) - to  niewątpliwie cała dotychczasowa narracja „smoleńska" by się zawaliła z hukiem większym niż słyszane przez smoleńskich leśnych dziadków (z 10.04.10) „plaśnięcie" na polance z samosiejkami i przylotniskowe wysypisko śmieci. Pytano by zaraz wszak, kto leciał tym dodatkowym samolotem specjalnym, kto stanowił załogę i w jakie miejsce udał się ten samolot. Pytano by też, dlaczego sprawę tak skrzętnie ukrywano. Nie muszę dodawać, że zaczęłoby się natychmiast zupełnie nowe śledztwo i wielu osobom rozdzwoniłyby się telefony alarmowe, a nawet zaczęłyby się przypominać rzeczy, o których zdołały zupełnie „zapomnieć". No i sporo barwnych karier  politycznych by się zakończyło.

 

Jak pisałem w moich niedawnych dłuższych tekstach, do których już linki podawałem, można znaleźć ślady świadczące o tym, iż na 10 Kwietnia planowana była nieoficjalna wizyta także „Dimki" Miedwiediewa (na XUBS) zapraszanego na uroczystości katyńskie już pod koniec stycznia 2010 przez polskiego Prezydenta (o takim zaproszeniu wspominał sam Sasin; por. Mgła, s. 14: W liście [z KP z podpisem min. M. Handzlika - przyp. F.Y.M.] zawarto również nadzieję, że w tym czasie w Katyniu uda się doprowadzić do tego, aby był również obecny prezydent Miedwiediew jako  najwyższy przedstawiciel państwa rosyjskiego). W związku z tym mogły być zrazu na smoleńskim wojskowym lotnisku „delegacje oczekujące" na taki właśnie rozwój wypadków: lądowanie ruskiego prezydenta, a następnie przybycie polskiej Pary Prezydenckiej. To nie koniec - polska generalicja miała się ponadto spotkać, znów, nieco nieoficjalnie, z ruskim sztabem i gen. N. Makarowem (http://freeyourmind.salon24.pl/358381,wizyta). Tak naprawdę jednak zarówno Miedwiediew, jaki Makarow mieli być, jak można sądzić, „przynętami" związanymi z szykowaną zbrodniczą operacją wymierzoną w polską delegację. To również jeszcze nie koniec. 9 kwietnia 2010 wieczorem ogłasza się w polskich mediach zagrożenie terrorystyczne dla jakiegoś samolotu mającego lecieć z unijnego, stołecznego lotniska, co powinno było pociągnąć za sobą nazajutrz jeśli nie: odwołanie wylotu części delegacji (czy nie z tego względu Prezydent miał z opóźnieniem przybyć na EPWA?), to przynajmniej zmianę  oficjalnego scenariusza, a więc np. rozdzielenie delegacji w inny niż uprzednioplanowano sposób. Jeśliby więc najpierw wyleciał „Wosztyl", a potem np. „Stroiński" na XUBS (jako „prezydencki", choć bez Prezydenta) (ppłk B. Stroiński zgłaszany był w marcu 2010 jako ten, który poleci „prezydenckim  tupolewem http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/plan-lotu-2.html),  to już by   to pokrzyżowało wstępne plany zamachowców (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/487666,powrot).  I może to był pewien element gry na poziomie już wojskowym. Być może też w tym momencie, tj. gdy w Moskwie odkryto, że Polacy coś kombinują ze Smoleńskiem (jakby się czegoś spodziewali z ruskiej strony), zaczęły się też jakieś cyrki na XUBS - np. odwoływanie części uroczystości lub przesuwanie ich na późniejsze godziny (por. też  http://freeyourmind.salon24.pl/320751,wyczekiwanie).

 

To, że mogło nagle pojawić się jakieś spore przesunięcie w czasie (jeśli chodzi o rozpoczęcie uroczystości), potwierdzają zachowania różnych osób będących na miejscu - parlamentarzyści  udają się np. na - jak sami to potem przyznają - zupełnie nieplanowaną, niezgłaszaną wcześniej ruskiej stronie, wycieczkę do Gniezdowa (http://freeyourmind.salon24.pl/467008,2-wycieczki), natomiast J. Sasin z A. Kwiatkowskim dowiadują się (ponoć w Katyniu), że prezydencka delegacja  ze  względu na kiepską  pogodę na  XUBS,  poleci... do Moskwy (http://freeyourmind.salon24.pl/382860,samolot-zjechal-z-pasa) i tenże Sasin przemyśliwuje, jak tu zagospodarowany zostanie nadmiar wolnych godzin na Cmentarzu Katyńskim. (Można nawet przypuszczać, że o godz. 8.40 pol. czasu w Katyniu jeszcze nie ma ani Rodzin Katyńskich, ani  parlamentarzystów  (por. http://mmariola.salon24.pl/509681,10-04-2010-slonce-krwawo-zachodzi-z-nim-reszta-nadziei),  co byłoby zupełnie zdumiewające, w sytuacji, w której o 8.30  miałby planowo lądować Prezydent na XUBS i wnet stamtąd wyjechać do Katynia), ale całkiem zrozumiałe w sytuacji czasowego nadmiaru w związku z nieoficjalnymi przesunięciami uroczystości.

 

No a później  (tu, naturalnie, „moment startowy" jest jak na razie nie do uchwycenia, tak sprawa jest dezinformacyjnie zagmatwana) zaczyna się „akcja" w postaci krążenia pogłoski o „katastrofie", w której to akcji biorą udział właśnie przede wszystkim dziennikarze opowiadający najprzeróżniejsze z możliwych wersje „wypadku" - od „nic się nie stało" po „wszyscy zginęli"  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/milicjanci-przeczaco-kreca-gowami.html).  Przy czym jedni dziennikarze, np. J. Olechowski, dopiero o 9.43 jadą z Katynia do Smoleńska  (a więc godzinę „po katastrofie"!), zaś inni są już „na miejscu". Np. W. Bater, wg ustaleń M. Krzymowskiego i M. Dzierżanowskiego (Smoleńsk. Zapis śmierci, Warszawa 2011, s. 36) drugą poranną relację na antenie Polsat News z godz. 9.13 nadaje już ze Smoleńska, będąc w drodze od pierwszej bramy XUBS (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/dziennikarze-przy-siewiernym.html) do drugiej: Gdy dojechali do centrum Smoleńska, Bater miał drugie wejście nażywo. Powiedział wtedy, że najprawdopodobniej wszyscy zginęli i że wrak płonie. Po kilku  minutach dojechali na lotnisko (por. też http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/05/FYM-WL-21.pdf, s.10 przyp.8, gdzie cytuję dłuższy fragment książki Krzymowskiego i Dzierżanowskiego).

 

Czy informacji o tym, że wrak płonie, nie miał Bater czasem od moonwalkera S. Wiśniewskiego? Ten ostatni mówi podczas posiedzenia ZP: po jakimś czasie, nie powiem, czy to było po 10 czy 15 minutach, w międzyczasie miałem możliwość krótką, krótkie spotkanie, rozmowy z red. Baterem, yyy... który tam był na miejscu i powiedziałem mu, jaka jest sytuacja. Była taka... mało grzeczna  wymiana słów. On to dość niezbyt sympatycznie skomentował: co, co ty, człowieku,opowiadasz? Ja mówię: no, człowieku, przecież byłem, widziałem, tam jest moja torba, tam są moje zdjęcia. (http://freeyourmind.salon24.pl/494822,zagadka-moonwalkera-moonfilmu-i- filmiku-koli). Do dziś jednak nie znamy szczegółów tej rozmowy, a samym Baterem szkoła Macierewicza też się niespecjalnie interesowała w kontekście „smoleńskiego śledztwa", choć przecież był to pierwszy polski dziennikarz podający oficjalnie na antenie Polsat News  parę minut po 9-tej newsa o „smoleńskiej katastrofie"

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/07/tuz-po-9-tej-10-04.html). Podobnie ZP nie zainteresował się Kraśką.  Podsumowując ten mój przydługi wywód. Odpowiedź oficjalna na Pańskie pytanie, gdzie byli dziennikarze, brzmiałaby: w Katyniu. To jednak wcale nie musi być „pełna prawda". Jakaś część  ludzi mediów znajdowała się w Smoleńsku (w ogóle nie wybrawszy się do Katynia lub też błyskawicznie stamtąd powróciwszy) i niewykluczone, że nawet była na samym XUBS,  tudzież w jego bliskich okolicach, gdy „ogłaszano katastrofę", zwłaszcza kiedy zaczęły  napływać (do dziennikarzy w hotelu Nowyj) depesze i sms-y z Warszawy, że w Smoleńsku doszło do lotniczego wypadku.

 

Na pewno do osobliwości związanych z relacjami dziennikarskimi należy to, iż (przy takiej liczbie ekip telewizyjnych, reporterów, kamer etc.) jest ich tak niewiele i są tak lakoniczne. To, że„zabierano karty pamięci, notatniki, ołówki" i Bóg wie jeszcze co z podręcznego wyposażenia żurnalistów, możemy włożyć między bajki - dziennikarze zwyczajnie pochowali, ukryli sporą część zrobionych przez siebie materiałów (http://freeyourmind.salon24.pl/461314,depozyty-i-depozytariusze), tak jak i telewizje schowały przeróżne archiwalia z 10-04. Warto też pamiętać otym, że nie wszyscy z będących tam dziennikarze zostali w Smoleńsku „po katastrofie". Część wróciła po południu z Sasinem jakiem-40, a część pociągiem z parlamentarzystami (o ile wiem np. red. J. Pospieszalski, tak potem zainteresowany „Smoleńskiem", w ogóle nie był na XUBS, choć chyba nic nie stało na przeszkodzie, by tam zrobił jakiś swój materiał, np. zdjęciowy, z harcerzem bijącym w werbel).

 

Warto pytanie „gdzie byli?" postawić pod adresem nie tylko dziennikarzy. Warto by takie samo  pytanie postawić także parlamentarzystom - gdzie oni byli? Niech Pan sobie przypomni właśnie ich reakcje na wieść o „katastrofie lotniczej". Pojawiają się oni na Cmentarzu i zrazu nie ma wśród nich żadnej paniki, a jedynie coś w rodzaju „rosnącego osłupienia". Przedziwna reakcja na  tak poważną wiadomość. Nikt z nich nie decyduje się też (dysponując wszak coraz bardziej dramatycznymi informacjami o lotniczej katastrofie) na bezzwłoczny wyjazd na XUBS, przeciwnie,  najpierw celebrowana jest msza, potem organizowany jest pospieszny obiad w Smoleńsku i parlamentarzyści gnają pociągiem (kilka godzin wcześniej niż to zaplanowano) do Polski, tak jakby nie należało się przede wszystkim udać na „miejsce wypadku". Jakiś paranoik mógłby z tych ich nienaturalnych zachowań wysnuć głupawy wniosek, że parlamentarzyści skądś wiedzieli, iż coś z „miejscem wypadku" oraz samym „wypadkiem" jest nie tak. Gdyby Pan się nagle dowiedział, że znajomi i przyjaciele mieli wypadek kilkanaście kilometrów od miejsca, gdzie się Pan znajduje, to nie pojechałby Pan natychmiast zobaczyć, co się z nimi stało i jak wygląda akcja  ratunkowa, czy może w jakiś sposób można pomóc - tylko poszedłby Pan na obiad? A tu przecież w wypadku mieli zginąć nie tylko znajomi i przyjaciele, lecz elita polska.

 
Zygmunt Białas: Dziennikarz Piotr Kraśko wspomina 10 Kwietnia i dni następne tak: Jeszcze nigdy polskie stacje telewizyjne tak ze sobą nie współpracowały. - Jak Pan ocenia z dzisiejszej perspektywy tę współpracę? Może należałoby tu powiedzieć parę słów o roli mediów w zdarzeniu nazywanym katastrofą smoleńską?

 

FYM: W Czerwonej stronie Księżyca   (i w późniejszych tekstach: http://freeyourmind.salon24.pl/470694,obrazowanie-katastrofy-smolenskiej-i-jej-okolicznosci;

http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-do-CzsK.pdf,

http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-2-do-CzsK.pdf,

http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/05/FYM-Lego-Smolensk.pdf), starałem się wskazać na, jak to kiedyś trafnie określił jeden zaprzyjaźniony naukowiec, „katastrofę medialną", jaka od samego początku towarzyszy tragedii polskiej delegacji prezydenckiej. Ja może  użyłbym innego określenia technicznego: medialne „kreowanie zdarzenia" - fikcję podaje się jako fakty, wizualizacje komputerowe zastępują dokumentację zdarzenia i faktografię, opowieści leśnych dziadków mają być dowodem na zaistnienie czegoś, na co nie ma fotograficznych dowodów,  eksperci prezentowani w mediach prorządowych i antyrządowych „gaszą nas wiedzą" specjalistyczną, modelując trajektorie oraz zniszczenia przeróżnych materiałów etc.

 

Na pewno można mówić o sprawnej kooperacji środków masowego przekazu 10 Kwietnia, a więc Kraśko nie mija się z prawdą. Media i środowiska dziennikarskie miały przy tym wybitnie ułatwione zadanie, skoro moonfilm polskiego montażysty S. Wiśniewskiego stanowił jeden „obowiązkowy" materiał ilustracyjny we wszystkich stacjach informujących o„katastrofie" (por. też http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/ES-FYM.pdf). Koordynacja przekazów sięgała tak daleko, iż nawet te same zdjęcia „smoleńskiego  fotoamatora" doc. S. Amielina (wykonane, jak sam twierdzi, dopiero 13-04-2010) traktowano już od 14 kwietnia 2010 jako „materiał dowodowy" i zarazem „źródłowy"; nie silono się nawet na wysyłanie nadwiślańskich fotoreporterów ani na pieczołowite dokumentowanie „miejsca katastrofy"(http://freeyourmind.salon24.pl/351791,krotka-historia-pewnej-koordynacji; por. też http://freeyourmind.salon24.pl/304592,fotoamator-specjalnego-znaczenia),  16 kwietnia 2010 zostało „zaorane" po „pracach polowych".

 
Dziennikarze w historii smoleńskiej pełnią kilka istotnych ról. To po pierwsze: świadkowie, po  drugie: uczestnicy pewnych zdarzeń i po trzecie zarazem: kreatorzy medialnego „obrazu katastrofy", wsparci przez rozmaite instytucje państwowe (te role - bywa, że - im się mieszają, widać to u M. Pyzy, J. Pospieszalskiego i in.). Niezwykła to sytuacja i z pewnością przeciętny obywatel, bombardowany w ciągu tych paru lat różnymi migawkami (robionymi ex post, ale już nie w  godzinach przedpołudniowych lokalnego czasu 10 Kwietnia), ma niewielkie możliwości przeciwstawienia się presji tak kooperujących ze sobą środków masowego przekazu. W tym więcsensie szum medialny związany z „katastrofą" spełnił swoje zadanie (na przestrzeni minionego czasu), gdyż „zamknął temat" przynajmniej na poziomie „obrazowania". Utrwaliło się dzięki temu szumowi pewne wyobrażenie tego, co się miało z prezydencką delegacją  stać i ma ono charakter społeczny, tzn. wiele osób podobnie sobie wyobraża tragedię z 10-04.  Zaczynają nawet powstawać książki oraz filmy fabularne (typu np. Prosto z nieba) wzmacniające to wyobrażenie, co możemy traktować jako „konserwowanie się" pewnego systemu Fikcji.

 

Nie trzeba bowiem być filozofem, by odkryć, że wyobrażenie społeczne to nie to samo, co faktyczne zajście jakiegoś zdarzenia. Dziennikarze skonstruowali pewien „obraz", zaimplementowali go wielu ludziom do głów (tak jak oprogramowanie do komputera) i w tym sensie „obraz" poniekąd pracuje - wiele osób myśli o tragedii z 10-04 za pomocą tego właśnie  wyobrażenia i nie umieją te osoby się od tego wyobrażenia oderwać. Tym niemniej, jeśli  fundamentem tego wyobrażenia jest wyłącznie szum medialny, to podstawy tak skonstruowanej  historii są nierzeczywiste, fikcyjne właśnie. Kieruję te słowa także do ludzi kultury, co dziarsko zabrali się do „artystycznej obróbki" tego wyobrażenia. Część z nich zapewne zwietrzyła w takim „temacie" niezły interes, wszak „przemysł smoleński" miewa się świetnie i sporo osób na nim zarabia, ale może część twórców podejmuje się takich artystycznych działań z jakiejś naiwności lub  niewiedzy (chciałbym wierzyć, że nie stoi za tym jakiś zwyczajny cynizm).

 

Skonstruowano z czynnym udziałem mediów pewien mit (mit „smoleńskiej katastrofy") i narracja wokół niego się cały czas toczy. Sprawy jednak się pokomplikowały właśnie na poziomie mitologii, kiedy jakaś grupa po kilkunastu miesiącach od tragedii Delegatów zaczęła konstruować „kontr-mitologię" w postaci hipotezy dwuwybuchowej (obecnie wielowybuchowej), tj. obudowywać  nierealne zdarzenie nową „siatką pojęciową" i zarazem konstruować nowe społeczne wyobrażenie. Tak więc (pierwotną) wizję, w której dochodzi do lotniczego wypadku w wyniku  zderzenia z brzozą, zaczęto „wypierać" z przestrzeni publicznej (za pomocą mediów i propagandy szkoły Macierewicza) wizją „nową", zmodyfikowaną, tj. „eksplozji tupolewa w przestworzach", gdzieś „nad brzozami"(http://freeyourmind.salon24.pl/483198,dendrologia-wyzszego-rzedu-trzy-brzozy-nie-jedna).

 

Po obu stronach utworzyły się zwarte obozy żurnalistów i ekspertów, co ręce by sobie dali uciąć, że jest tak, jak oni mówią, a zarazem odmawiających jakichkolwiek kompetencji przeciwnikom. Byłby to może jakiś faktycznie spór, gdyby nie całkowita zgodność obu jego stron, co do zajścia„smoleńskiej katastrofy". W tej materii sporu już nie ma żadnego między nimi. Dogmatycznie rozumianemu zdarzeniu nadawane są konkurencyjne interpretacje, ale ich konkurencyjność polega jedynie na rozłożeniu określonych akcentów w opowieściach, nie zaś na autentycznej alternatywie  (alternatywa sprowadza się tu do wyboru między jedną fikcją a drugą). Co więcej, po obu stronach „sporu" prowadzone dochodzenia, badania, śledztwa dziennikarskie wyglądają jak zabawa dorosłych z dziećmi w chowanego, tj. rodzic zbliża się do dziecka stojącego za firanką i mówi do drugiego rodzica: „no tu go nie ma" i „szuka" dalej po domu. Dochodzenie ws. tragedii z 10-04 to  nie jest jednak żadna zabawa - zginęli ludzie - a jakby właśnie ich losem (rekonstrukcją tego, co się stało z ludźmi udającymi się z Parą Prezydencką oraz z Generalicją) obie „spierające się" grupy zajęły się najmniej. Można by więcej znaleźć wspólnych akcentów po stronie „komisji Millera" oraz „komisji Macierewicza", ale nie będę się tu zagłębiał w te szczegóły.

 

Słusznie zatem akcentuje Pan nie do przecenienia rolę środowisk dziennikarskich, gdyż nie tylko one kreują zdarzenie, lecz także - co chyba nie tylko ja oglądam z wybałuszonymi oczyma - kreują  pseudośledztwo ws. zdarzenia. Jest to pseudośledztwo, gdyż pewnych wątków w ogóle się nie rusza, jakby otaczały je kolczaste druty pod wysokim napięciem, pewnych świadków w ogóle się nie  znajduje ani nie przesłuchuje, pewnych dokumentów w ogóle się nie publikuje, do pewnych instytucji w ogóle się nie dociera itd. Jak w społemowskim sklepie w peerelu: „nie ma, nie ma, nie wiem", ewentualnie „jest to, co widać" - tak wygląda oferta proponowana nam przez dziennikarzy śledczych w przypadku największej polskiej tragedii po II wojnie światowej. To nie przypadek. I żeby było jasne - to nie chodzi o widzimisię blogerów, co domagali się i domagają tego lub owego od „grup badawczych" - to chodzi o zwyczajnie rzetelne podejście do badanej materii; w tak  śmiertelnie poważnej i bezprecedensowej sprawie.

 

Lista braków podstawowych materiałów, zeznań, dokumentów jest wszak zatrważająca. Z perspektywy trzech lat nie może być mowy o żadnym „wypadku przy pracy" lub czyjejś  zwykłej indolencji. Te braki są świadomie uzyskane - stanowią efekt celowego zaniedbania lubukrywania pewnych materiałów, ludzi etc. Nie ma dokładnych relacji por. A. Wosztyla (obejmujących chwile jego przybycia na EPWA nocą 10 Kwietnia, cały czas wydarzeń potem, aż do powrotu do Polski z Sasinem, paroma urzędnikami prezydenckimi i dziennikarzami) i jego załogi. Nie ma dokładnych relacji D. Górczyńskiego, który miał jako pierwszy zawiadamiać trzy osoby o „katastrofie" (T. Stachelskiego, W. Batera i J. Bratkiewicza) ani innych przedstawicieli MSZ oraz ambasady na XUBS 10 Kwietnia. Nie ma dokładnych relacji ppłk. Stroińskiego, ówczesnego szefa eskadry tupolewów 36 splt (por.http://freeyourmind.salon24.pl/487666,powrot). Nie ma dokładnych relacji wielu świadków z XUBS, nie ma mnóstwa archiwaliów telewizyjnych z 10-04 (zwł. Polsat News), a z YT znikają przeróżne oficjalne migawki gdzieś wyłapane przez internautów; nie ma pełnego zestawu materiałów Wiśniewskiego, nie ma nawet dokładnych relacji dotyczących przylotów 7 kwietnia 2010 itd. itd. Wymieniam tylko pierwsze z brzegu przykłady, bo na listę wszystkich braków pewnie trzeba by poświęcić paręset stron „encyklopedii smoleńskiej".

 

I dziennikarze śledczy sprawiają wrażenie, że „to tak ma być": pewnych wątków, instytucji, dokumentów, świadków „nie trzeba" nagłaśniać, krytycznie analizować itd. „To tak ma być" -śledztwo po prostu ma być rachityczne i prowadzące w ślepe uliczki. To dopiero, niech Pan zauważy, ciekawa kooperacja i koordynacja na poziomie mediów. Najciekawsza jest jednak głuchota  tych, ku którym swoje krytyczne uwagi kierują blogerzy. Dziennikarze śledczy, znakomicie wiedząc (co do tego nie mam wątpliwości), że ich robota jest wykonywana byle jak (a więc jak „zabawa w chowanego"), udają, że nie wiedzą, o co chodzi i do pewnych wątków, instytucji, świadków nadal „nie docierają"(!), biorąc krytykę (kierowaną pod swoim adresem) na przeczekanie lub zajmując się w najlepsze tematami zastępczymi (niech Pan weźmie do ręki tygodniki opinii - przecież to ręce i nogi się uginają, o czym ci ludzie tam piszą i to od miesięcy). W takiej więc sytuacji należy powiedzieć sobie jasno o współudziale  tychże dziennikarzy w utrudnianiu polskim obywatelom w dotarciu do prawdy o tragedii z 10-04.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka