Zygmunt Białas Zygmunt Białas
2284
BLOG

Kto nadpalił dowód osobisty Tomasza Merty?

Zygmunt Białas Zygmunt Białas Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 38

Przypomnijmy: po 10 kwietnia 2010 roku zwrócono rodzinie nadpalony dowód osobisty Tomasza Merty, podczas gdy na zdjęciach z czynności oględzin zwłok dokument był w nienaruszonym stanie. Zaginęły również obrączka, zegarek i portfel wiceministra. Żona Magdalena Merta złożyła zawiadomienie o przestępstwie.

"Prokuratura wkracza do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i przeszukuje posesję resortu" - informuje TV Trwam w czerwcu 2012 roku:

W powyższym filmie wypowiada się kilka osób, a także przedstawiony jest napis, który uzupełnia dane o tym dziwnym zdarzeniu:

"Pełnomocnik Magdaleny Pietrzak - Merty - mec. Bartosz Kownacki tłumaczy, że wczoraj podczas oględzin posesji MSZ obecny był także jeden z pracowników resortu, który starał się wskazać miejsce, w którym palił rzeczy po Tomaszu Mercie. Okazało się jednak, że we wskazanych miejscach nie było żadnych śladów po pogorzelisku ani żadnych szczątków palonych rzeczy. Co więcej,  druga osoba, która mogłaby potwierdzić dotychczasowe zeznania w tej sprawie, nie żyje".

Podana przez TV Trwam informacja kończy się tak: "Udokumentowany ślad po obrączce i innych rzeczach należących do Tomasza Merty urywa się właśnie w tej ambasadzie (w Moskwie - przypis ZB). Kluczowe w tej sprawie będzie więc przesłuchanie ambasadora Jerzego Bahra".

Odbyło się to przesłuchanie. Jerzy Bahr nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób rzeczy osobiste T. Merty znalazły się w jego gabinecie w moskiewskiej ambasadzie.

We wtorek, 10 grudnia br. prokuratura wydała decyzję o umorzeniu śledztwa w sprawie dowodu i rzeczy osobistych Tomasza Merty i przedstawiła taką oto historię zreferowaną przez "Gazetę Wyborczą":

"Prawda, która wynika ze śledztwa prokuratury, jest wstrząsająca.

Przesyłkę, w której znajdowały się rzeczy wiceministra, przywieziono do MSZ kilka dni po katastrofie pocztą dyplomatyczną w opakowaniu, z którego - jak zeznała jedna z urzędniczek MSZ -"wydobywała się silna woń nafty i rozkładających się zwłok".

Urzędniczka bała się otworzyć zawartość. Zrobił to jej kolega, który włożył do środka rękę, "natrafiając na coś, co przypominało but". Zdecydowali, że przesyłki w takim stanie nie można przekazać rodzinie. Postanowili ją spalić. Jak zeznawali "wiele spraw wymagało szybkiego działania" i"działali w warunkach stresu".

W tym czasie urzędniczka zatelefonowała do ambasady w Moskwie, dlaczego wysyła rzeczy w tak strasznym stanie. Powiedziano jej, że w worku oprócz ubrań były dokumenty i notes Merty. Zaalarmowała pracownika, któremu zlecono utylizację. Ale paczka była już w ogniu. Po wyjęciu okazało się, że portfel i znajdujące się w nim dokumenty są nadpalone. W takim stanie dostała je wdowa. Zakrwawione ubranie i buty spalono.

MSZ wysłało wdowie przeprosiny. Prokuratura umorzyła śledztwo, dochodząc do wniosku, że urzędnicy nie chcieli zniszczyć portfela, a potem ratowali, co się dało. Śledczy stwierdził też, że "w działaniach podejmowanych przez osoby ze służb dyplomatycznych RP niewątpliwym determinantem był czynnik psychologiczny, który towarzyszył podejmowanym wówczas decyzjom", a katastrofa"zrodziła sytuację, z którą wcześniej służby dyplomatyczne nie miały do czynienia".

I co jest w tej relacji prokuratury(?) /"Gazety Wyborczej"(?) prawdziwe? - Na pewno fakt nadpalenia dowodu osobistego, jak też brak zegarka i portfela, należących do Tomasza Merty. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka